Rodzina Mii była zgrana i szczęśliwa, choć trochę nietypowa. Jej tata grał w zespole i uwielbiał rocka. Kiedy Mia pojawiła się na świecie jej rodzice jeszcze żyli jak studenci, jakby to była jakaś gra. Tata dziewczyny postanowił spoważnieć i zachowywać się jak dorosły dopiero kiedy urodził mu się syn.
Teddy był oczkiem w głowie rodziny a sporo starszą siostrę traktował prawie jak matkę. Być może dlatego, że to ona przecięła mu pępowinę, gdy ojca przygniotły emocje. Z Adamem połączyła ją muzyka, choć chłopak grał na gitarze a ona na wiolonczeli.
Jako jedyna w rodzinie była fanką muzyki poważnej. Ten dzień zaczął się prawie zwyczajnie. Szkoła została zamknięta z powodu opadów śniegu. Zjedli śniadanie i wpakowali się do samochodu. Zamierzali odwiedzić ciocię Willow. Nie dojechali do celu. Rozpędzona ciężarówka zmiotła ich małe auto z drogi. Rodzice zginęli na miejscu, Mia i jej brat walczyli o życie w szpitalu.
Akcja powieści rozgrywa się w ciągu 24 godzin, kiedy Mia jako duch chodzi po korytarzach szpitala, obserwuje swoich krewnych, przyjaciółkę i chłopaka oraz wspomina swoje życie. Wygląda na to, że może zdecydować czy chce odejść czy zostać i walczyć. Tylko o co, skoro cała jej rodzina zginęła? Co jest tego warte? Chyba kiedyś już czytałam tę książkę albo widziałam film, ale dawno temu. W tym cyklu są jeszcze dwa tomy. Książkę czytało się szybko, choć nie ma porywającej fabuły.
Recenzja Ani Dyczko.