Tydzień Bibliotek 2024 w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Dziwnowie. 13 maj 2024 poniedziałek godzina 17.00 Spotkanie Autorskie z Elżbietą DOWNAROWICZ Z Kołobrzegu.

Tydzień Bibliotek 2024 w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Dziwnowie. 13 maj 2024 poniedziałek godzina 17.00 Spotkanie Autorskie z Elżbietą DOWNAROWICZ Z Kołobrzegu.

Autorka o sobie –

Jestem kobietą w słusznym wieku z dość bogatym doświadczeniem, w życiu której zawsze wszystko przychodzi w odpowiednim czasie i najczęściej wtedy, kiedy światełko w tunelu w zadziwiająco szybkim czasie gaśnie.

Przyjmuję z pokorą to, co stawia na mojej drodze los, bo z każdego doświadczenia wyciągam coś dla siebie. I złe i dobre chwile znajdują nas w odpowiednim momencie, by albo dostrzec absurd podążania złą drogą albo dostać kolejnego pozytywnego kopniaka w celu realizacji zamierzeń. Tak też niejednokrotnie było w moim życiu, choć szczęśliwie nigdy nie doświadczyłam i mam nadzieję, że nigdy nie doświadczę utraty pracy wszelkiego rodzaju, która w moim przypadku przychodzi do mnie sama, a ja tylko muszę wszystko poukładać tak, by sprostać wyzwaniom, szczególnie pod względem organizacji czasu.

A wyzwań nigdy się nie bałam. Zresztą, kiedy ma się obok siebie kogoś, kto uczy odwagi i pcha do przodu, choć ma zdecydowanie mniejsze doświadczenie i jest ciałem z twojego ciała (patrz córka Kornelia), to po prostu wstyd się poddać już na wstępie. Od 20 lat realizuje swoje pasje taneczno – wokalne, organizując najpierw szereg przedsięwzięć charytatywnych, z czasem stawiając na zamknięte formy koncertowe, a od dwóch lat skupiając uwagę na pisaniu scenariuszy do musicali, reżyserowaniu i nauce tańca. A robię to z grupą fantastycznych osób, Amatorów z krwi i kości, którzy tak jak ja, chcą wyjść z domu, dać z siebie coś więcej, a przy okazji po prostu dobrze się bawić. Swoją pasją pozarażałam całe rodziny, które teraz stanowią wielką musicalową i niewiarygodnie zgodną Społeczność. 

Gdybym miała odpowiedzieć na pytanie “czego mi w życiu brakuje?” to odpowiedziałabym “chyba niczego”, bo ja najzwyczajniej w świecie nie mam czasu, by się nad tym zastanowić. Bo wszystko co robię, a jest tego niemało, robię w tak zwanym “międzyczasie”. Kiedyś cały mój świat zdominowała moja córka Kornelia. Teraz, kiedy jest już pełnoletnia, inaczej rozkładam czas na wszelkie życiowe zadania. Kiedy ja pracuję, Ona się uczy, a po południu wspólnie zarażamy się swoimi pasjami. Mój taniec przyjęła także jako swoją pasję, ja z czasem pokochałam jej balet i sama staję przy drążku. Obie nauczyłyśmy się pływać, choć ona w wieku lat pięciu, a ja czterdziestu pięciu. Wspólnie trenujemy karate kyokushin nawzajem nabijając sobie siniaki na Dojo, ale też razem tworzymy choreografie do musicalu, bo nie wyobrażam sobie, by taki talent mógł zostać przeze mnie niezauważony, czy odrzucony. Kornelia jest też jedną z moich najwierniejszych czytelniczek, obok oczywiście moich kochanych, niezastąpionych i cudownych BAB (przyjaciółek).

Bo pisanie też przyszło do mnie nie wiadomo kiedy, choć nigdy nie lubiłam w szkole języka polskiego i nie posiadałam zdolności krasomówczych. Pisałam co nieco o wydarzeniach kulturalnych w lokalnej prasie przez długie lata, jednakże o większych formach nie marząc. Do głowy mi nigdy nie przyszło, że pewnego dnia siądę przy klawiaturze i wystukiwane literki same ułożą się w słowa przenosząc na ekran, a potem na papier, wymyślane przeze mnie historie. Odbyło się to bez żadnych planów, wielkich przemyśleń, tak po prostu opowieści przepływają z moich palców, by mam nadzieję, Was Czytelników, cieszyć, wzruszać, wkurzać i zadawać najczęściej słyszane przeze mnie pytanie od moich Przyjaciółek i Córki „dlaczego?!”

Na co dzień potrzebuję spalanych czynnie kalorii, adrenaliny płynącej z nowych stawianych na mojej drodze wyzwań, by każdego dnia móc celebrować swoje chwile szczęścia. Czynię to stawiając na rozwój i doskonalenie… i w myśl filozofii japońskiego słowa OSU, którym podczas treningów karate posługujemy się najczęściej witając się i potwierdzając akceptację poleceń, pragnę dążyć do tego, by “wytrwać mimo przeciwności”.

„Czasami trzeba spojrzeć sercem, by zobaczyć prawdę.”


Życie pisze różne scenariusze, które często nie potrafimy przewidzieć. W trudnych chwilach pozostaje nadzieja na lepsze dni i odmianę losu. Jeżeli tej nadziei zabraknie, wówczas niektórym osobom wydaje się, że nic już nie ma sensu, a wówczas decydują się na krok, od którego nie ma odwrotu. Tak stało się w życiu bohaterki, której imię znajdziemy na okładce książki „Aleksandra”.

Elżbieta Downarowicz związana z Kołobrzegiem, w którym się urodziła i mieszka do dziś. Mówi o sobie, że jest kobietą w słusznym wieku z dość bogatym doświadczeniem, w której w życiu zawsze wszystko przychodzi w odpowiednim czasie. Teraz przyszedł widocznie czas na pisanie książek, gdyż jej debiutancka powieść jest zapowiedzią świeżego powiewu literackiego.


Poznajemy tytułową Aleksandrę Rejman w momencie, gdy stoi na dachu wieżowca rozważając swoją decyzję, która ma zakończyć jej życie, gdyż wszystko straciło dla niej sens. Jeszcze rok temu nic nie zapowiadało takiego obrotu sprawy, gdy wyruszała na wymarzoną misję do Afryki, pomagając siostrom zakonnym opiekować się osieroconymi dziećmi w sierocińcu niedaleko Lagos w Nigerii. Od najmłodszych lat marzyła o takiej wyprawie, więc gdy tylko nadarzyła się taka okazja, skorzystała z niej bez namysłu. Dodatkowym impulsem do tego kroku stały się wydarzenia, których konsekwencje miała wkrótce odczuć. Poznajemy zatem koleje losu kobiety, cofając się o 13 miesięcy wstecz, by poznać zdarzenia, które doprowadziły ją do podjęcia tak dramatycznej, ostatecznej decyzji.

Przyznam, że pierwsze zdania zamieszczone w prologu od razu zmroziły mnie swoją wymową, ale miałam nadzieję, że mimo wszystko dobrze się to skończy. Nie spodziewałam się natomiast, że ta historia wywoła we mnie taką emocjonalną burzę. Pani Elżbieta Downarowicz stworzyła bowiem niezwykle urozmaiconą opowieść, którą trudno było mi czytać spokojnie.

Okładka ładna, stonowana, spokojna, nie zapowiada aż takich emocji, jakich dostarczyła mi ta historia. Byłam nawet zła na autorkę, że tak to wszystko pokomplikowała i zaplanowała, że nie sposób tego czytać ze spokojem. Tu nic nie jest oczywiste, więc trudno mi było określić, czego mogę się spodziewać. Na pewno nie przypuszczałam, że tak poruszy mnie ta powieść z nietypową historią, ale życiową, pełną niespodziewanych zwrotów akcji, barwnej, a przez to wciągającej.

Zaczyna się jak jeden z typowych romansów umieszczony w afrykańskich klimatach i realiach. W tle rozwijającego się uczucia rozgrywają się dramaty dzieci osieroconych i przygarniętych przez siostrę Małgorzatę, które stworzyła dla nich ośrodek w Nigerii, dając im poczucie bezpieczeństwa i chroniąc przed okrutnymi zasadami narzuconymi przez kulturę. Autorka nakreśliła nam ten kraj, jako świat kontrastów, w którym kultywowana od pokoleń tradycja żyje obok chrześcijańskiej religii wyznawanej przez Nigeryjczyków. Porusza nie tylko kwestię traktowania kobiet, ale też dzieci, które od najmłodszych lat wpajane mają określone poglądy, które wypaczają ich spojrzenie na rzeczywistość. Efekty tego są często trudne do przewidzenia, gdyż nawet dobro dawane przez innych nie jest czasami w stanie odmienić wrośnięte przekonania. Nie jestem w stanie wymienić wszystkich poruszanych zagadnień, by nie odbierać innym ich odkrywania, ale zapewniam, że są one jakby wzięte z życia, dzięki czemu powieść jest tak bardzo poruszająca. Do tego dochodzi bardzo dobry warsztat pisarski, w którym nie ma zbędnych słów, wydarzeń czy płytkich dialogów.

„W głowie się nie mieści, że mieszkamy na jednej kuli ziemskiej, a prawo dotyczące kobiet jest tak różne.”


Niewątpliwą zaletą tej powieści są postacie, które wiodą prym razem z główną bohaterką i dodają tym samym szczególnego uroku, ale też dramatyzmu. Każda postać wnosi do fabuły własną historię, swoją trudną przeszłość za sobą, która doprowadziła ich do obecnego punktu. Cudowne siostry Małgorzata, Józefa i Estera ale też naznaczony cierpieniem duszy doktor Wiktor tworzą razem wspaniałą galerię osobowości. Ich losy splatają się ze sobą wzajemnie, wypełniając każdą stronę książki ciekawymi epizodami. Tym samym pokazuje jak pokrętne mogą być ścieżki życia ludzi i jak bardzo przeżyte doświadczenia kształtują osobowość.

Fabuła nie posiada rozdziałów, lecz podziały na okresy czasowe. Bardzo zgrabnie została zastosowana narracja trzecioosobowa, płynnie pokazująca różne punkty widzenia, nie tylko Aleksandry, ale też innych bohaterów tej powieści. Ten zabieg bardzo mi się podobał, gdyż mamy możliwość poznania więcej szczegółów oraz podejścia pozostałych osób. Mimo to nie wszystko jest nam podane w pełnym wymiarze, co powoduje zaskoczenie, a w niektórych sytuacjach nawet szok. Kilka razy musiałam odłożyć na chwilę czytanie, gdyż moje emocje sięgnęły zenitu i musiałam pozwolić sobie na oddech.

To świetny debiut pani Elżbiety Downarowicz opowiadający o kobietach, które mają za sobą trudne doświadczenia. Poznajemy ich losy przy okazji śledzenia wydarzeń w życiu Aleksandry, która ponosi konsekwencje swoich wcześniejszych decyzji, ale też nie poddaje się zbyt łatwo swoim smutkom, lecz mimo to pragnie realizować swoje marzenia. Co doprowadziło ją na skraj dachu wieżowca, o tym musicie przekonać się sami. Zapewniam, że droga do tego jest długa, przejmująca, dramatyczna ale też dająca nadzieję, że zawsze jest jakieś rozwiązanie za pozornie zamkniętymi drzwiami.

„Aleksandra” to pierwszy tom trylogii opowiadających o kobietach i ich perypetiach pokazujących ich wewnętrzną siłę. Każda część stanowi osobną, zamkniętą całość. Na tylnej części okładki widnieją zapowiedzi kolejnych opowieści o kobietach „Monika” i „Ela”, po które z chęcią sięgnę, licząc na równie wciągającą opowieść.

Książkę przeczytałam, dzięki wydawnictwu Videograf

https://ezo-ksiazki.blogspot.com/2022/02/1011-aleksandra-tom-i.html

Serdecznie zapraszamy na Spotkanie Autorskie – mamy całą kolekcję książek Bohaterki spotkania w naszej bibliotece.

Telefon/fax:

91 38 13 547
skype: Biblioteka-Dziwnów


UL. Reymonta 10
72-420 Dziwnów
biblioteka@dziwnow.pl