Spotkanie z ojcem Augustynem LEWANDOWSKIM – CZĘŚĆ II

Spotkanie z ojcem Augustynem LEWANDOWSKIM – CZĘŚĆ II

Przepraszam, że tak dozuję niesamowicie interesujące Spotkanie – wszystko spowodowane koniecznością dotrzymania terminów wielu sprawozdań za 2022 rok i Ferie 2023.

Jednak już wracamy do tematu, swoja relacje zakończyłam na Libii – gdzie nasz Bohater spotkania spędził dłuższy czas swojej służby zakonnej.

            W czasie o którym rozmawialiśmy w Libii było 6 księży i około 30 sióstr z tym, ze z 5 różnych zakonów i różnych narodowości, były siostry Kalkutanki, Serbcanki, Hiszpanki i przedstawicielki wielu innych krajów. Siostry były bardzo obrotne tzw. „siostry z jajami” – umiały sprawnie się poruszać po pustyni, między różnymi obozami aby ludziom pomóc.

 Wiedziały kto i czego potrzebuje, pomagały wyjeżdżać z Libii – nawet ludziom bez dokumentów. O tym  się nie mówi, ale siostry z Malty  prowadziły sierocińce dla dzieci Muzułmańskich, dla Kadafiego to było łatwe bo pieniędzy on miał górę, jak siostry potrzebowały zawsze do niego mogły się zwrócić.

Między rządem Kadafiego a zakonami panowały bardzo dobre relacje, to był „tajny układ ( w tej chwili już żadna tajemnica) pomiędzy Pawłem VI, a później między Kadafim a Wyszyńskim – ( Kadafi kiedy w Libii było tylu Polaków – ok. 20 tysięcy, on potrzebował pielęgniarek – zakonnic – Watykań skierował go do Wyszyńskiego, i w związku z tym, że było tam kilka Zgromadzeń Sióstr zdecydowano się wysłać po 5 z każdej narodowości, gdyby nie było sióstr z zawodem pielęgniarskim to nawet przeszkolić). To był program na lata, ale pod pewnym warunkiem, że do każdych pięciu sióstr będzie dokooptowany jeden ksiądz – dlaczego, bo one potrzebują kapelana.

Wszyscy księża, którzy tam byli pracowali na etatach Ministerstwa Zdrowia, dostawali mieszkania i pieniądze. Jak nie ma kościoła to się nie używa dzwonów – nie można tam w krajach muzułmańskich. Biskup z Begazi  ( już nie żyje) opowiadał ojcu Augustynowi – że jeszcze przed Kadafim był król, koło którego letniej rezydencji był kościół Franciszkanów ( to było przed rewolucją) – zapytał ów Król „ Czemu wy nie używacie dzwonów?”  – Biskup odpowiedział „Ekscelencjo, ale jak to dzwon tutaj?”, Król odpowiedział „ przecież to jest wezwanie na modlitwę” no jeśli tak to od tego czasu zaczęto używać dzwonów – wszystko w tym czasie było dobrze poukładane w Libii za Kadafiego.

Z Sali padło pytanie – czy czyhały tam jakieś niebezpieczeństwa?

Okazało się, że tak – najgorzej było gdy Brat wyjeżdżał na lotnisku, próbowali wylecieć z Trypolisu do Polski. Wojna się wtedy zaczęła i nikt nie wiedział o co chodzi, jednak znajomy Ojca Augusta był dobrze poinformowany w sprawach politycznych – aż za dobrze, i plan był taki, ze Kadafi przygotowywał swojego syna, kształcił go – był przygotowywany aby przejąć władzę po Kadafim.

Miało to być tak sprytnie zrobione, ze mieli zainscenizować rewolucję, zupełnie bezkrwawą i wtedy Kadafi by ustąpił. Kadafi chciał ustąpić, ale musiał być jakiś pretekst, nie mógł tego zrobić – no to ja teraz dziękuje i ustępuję, chciał, żeby to tak ładnie wyglądało.

Wciąż był wystarczająco silny aby to wszystko dalej – jak to się mówi „trzymać za gębę”. I wszystko szło w tym kierunku, miały być jakieś manifestacje, Kadafi miał powiedzieć „ ok jak taka wola Narodu to dobrze, chciałbym aby mój syn – który nota bene był naprawdę bardzo lubiany, był na poziomie – objął władzę. Tak to miało być. Niestety wszystko wymknęło się spod kontroli bo „Jankesi” tam się wmieszali i zrobili z tego prawdziwą wojnę.

No i zaczęło się  – w te pierwsze dni nikt nie wiedział o co chodzi, to była wojna wszystkich przeciwko wszystkim.

To było straszne, wszyscy księża spali w jednej zakrystii – i jeden z księży – Koreańczyk –z wrażenia posiwiał, wszyscy byli przerażeni i pewni, ze jak tam ktoś wejdzie to ich wszystkich pozabija. Tm też był Polski Kampus Galagui– gdzie pracował Pani Iwony Sz. Mąż – Marek – oni tez byli pewni, że są bliscy śmierci.

Wszyscy szykowali się na śmierć, jednak zaświtała im myśl aby przenieść się do 600 m odległego hotelu. Martwili się jednak jak tam dobiec – na dachach wszędzie stali snajperzy i strzelali. Pomyśleli, ze pobiegną prosto ale twarze i głowy zakryją szmatami, żeby ich nie było widać. Zastanawiali się co zrobić z Biskupem? Kto go poniesie? Ojciec Augustyn powiedział, ze może go donieść 5- – 60 m na plecach, ale nie da rady 600m, Biskup był z urazem po wylewie sparaliżowany, kielich na mszy podnosił tylko jedna ręka)– nie chcieli go jednak zostawić. Pojawił się jeszcze jeden pomysł, za fisharmonią był pokój tam mieli go zostawić z jedzeniem i wodą, będzie miał na parę dni i mieli ten pokój zasłonić fisharmonią, nie wiadomo było jak to wszystko się skończy.

Biskup sam rozwiązał problem, powiedział, ze nigdzie się z kościoła nie ruszy. A pozostałym powiedział, ze kto może niech się zabiera. Augustyn nawet się z nim nie pożegnał – telefony na szczęście działały i zadzwonił ambasador do niego i powiedział „Ojciec musisz jechać koniecznie do Ambasady”. Ambasada przygotowywała ewakuację, bo ludzie się bardzo bali. Ojciec Augustyn stwierdził a ja to się nie boję – „jak ja dotrę do Ambasady? – Musisz być w Ambasadzie” – padła odpowiedź.

Do Ambasady było trzy i pół kilometra, było ich sześciu – trzech chińczyków, jeden ksiądz z sopranem Amado – żartowali z niego, że chyba „ raczej lubi szydełkować zajmować męskimi sprawami, takie sprawiał wrażenie jak jeden organista z filmu „Imię Róży”. Ojciec przekazał informację, że dzwonił ambasador i mówił, żeby się zabierać z tego miejsca  tylko nie wiem jak. Amado odparł – „ja cię zawiozę” – „otwieraj bramę”, Augustyn miał tylko 30 sekund żeby zabrać to co potrzebne – przede wszystkim dokumenty. Mur był wysoki na 5 m , brama tez była wysoka, zamknęli szybko bramę, żeby tam nikt nie wtargnął i Amado go zawiózł. Amado jechał jak wariat – jak w Formule Jeden, podjechał Augustyn wyturlał się z samochodu, przeskoczył przez dość wysoki mur – strach dodał mu skrzydeł.

Przez dwa lata nie widział się z Amado i nie był pewien czy przeżył, ale okazało się na szczęście, że tak przeżył w końcu się spotkali. W ambasadzie była już cała „Drużyna”, to co bardzo podobało się naszemu Gościowi to organizacja spotkania na lotnisku. Ambasador przekazał do Warszawy aby umieszczono na pasku we wszystkich telewizjach „spotykamy się jutro na lotnisku – będzie biało- czerwona flaga” i tak się to odbyło „akcja delta” jak w filmach z Jamesem Bondem.

W grupie była jedna kobieta, która ojcu Augustynowi bardzo się podobała – Pani kulturalno – oświatowa. W tym momencie padało z Sali – no przecież Ojciec żyje w celibacie, no tak odpowiedział Augustyn, ale to, że się jest na diecie nie oznacza, ze nie można sobie menu poczytać ;). Była to bardzo piękna kobieta, przygotowywała różne imprezy – taki atache kulturalny, miała chyba na imię Gosia – też była członkiem tej „Drużyny”.  Ambasador zaplanował „wszyscy będziemy spać tutaj, a ojciec na trzecim piętrze – na co Gosia powiedziała stanowczo – NIE – Ojciec będzie spal ze mną”. Na sali wszyscy się uśmiechali a Ojciec stwierdził wesoło –„no było wtedy wesoło ja myślałem o jednym a ona o drugim ;)”. Z powodu strzelaniny wszyscy spali na podłodze, pani Kulturalne okazała się pracownikiem Secret Servis, ale spali razem: Ojciec z różańcem a pani z „kopytem”. Jak się okazało była z ochrony Ambasady.

Z Sali padło pytanie w jakich krajach brat był w czasie 25 lat pracy zakonnej?

Najdłużej 5 lat był w Las Palmas na Wyspach kanaryjskich, 2 godziny lotu od Madrytu na wysokości Togo. Kolejne pytanie z Sali: „ w jakim wieku był wtedy Ksiądz – padła odpowiedź – w odpowiednim”.

Wracając do Libii do Trypolisu następnego dnia po pamiętnej nocy, wtedy zaczął się ten cały galimatias, jechaliśmy na lotnisko, zmieniono tablice rejestracyjne, ojciec jechał z ambasadorem.

Całe szczęście wszyscy ci ludzie: Ambasador, Konsul, Oboźny – odpowiadający za ambasadę – wszyscy byli arabistami, wszyscy mówili perfekt po arabsku. Wszystko działo się 12 lat temu, ich znajomość języka zwłaszcza w tak trudnej sytuacji była bardzo pomocna. W tym czasie może 100 tyś. Ludzi oblegało lotnisko, samoloty wstrzymane, nic nie latało. Ludzie zabijali wtedy za szklankę wody, ludzie koczowali po trzy dni na zewnątrz, żeby się dostać do środka na samolot.

Samoloty ani nie przylatywały ani nie wylatywały, ludzie koczowali wewnątrz i na zewnątrz, „Drużyna Ojca” musiała tam wejść bo to Rząd wysłał samolot, to był rządowy samolot. Ci którzy przeczytali na paskach w polskiej TV, a Polacy mieszkający w Libii mieli dostęp do polskiej telewizji – kiedy muszą się pojawić na lotnisku dotarli. Tam na płycie lotniska serdeczny przyjaciel Augustyna Piskorek stał z Polską flagą.

Tam było strasznie, strzelali do pewnego momentu był upal 40 stopni, nagle zaczęło padać, zerwała się burza. Ochronie lotniska trzeba było zapłacić „łapówę” żeby ich tam wprowadzili, nie pamięta jakie tam padały sumy – ale ludzie dawali 100 – 200 tysięcy euro aby wejść na lotnisko.

Jak to działało otóż ktoś kto miał ich wprowadzić miał kuzyna w środku, ten  z kolei miał kogoś w obsłudze itd. I tak powstawał taki „tunel”. Tłum ludzi oblegał lotnisko, a tam 20 – 10 z takimi pałami walili w tych ludzi na prawo i lewo aż krew się lała i z odsuwających się powstał „tunel”, ci którzy zapłacili mogli przejść.

 „Drużyna Ojca Augustyna” nie miała pieniędzy, więc byli załamani jak dotrzeć do samolotu, który ma odlecieć za dwie godziny? Wtedy okazało się, ze „Oboźny” odpowiadający za dom  kogoś znał, który kogoś tam znów znał czy znalazł i załatwił, ze „Drużynę” wpuszczą. W tej samej sytuacji była grupa jego przyjaciela Marka S., mieli jednak jeszcze problem z dotarciem do Lotniska – jechali trzy dni, wyruszyli dzień wcześniej a dotarli dzień po Ojcu – który oczywiście przekazał im wszystkie wskazówki od Ambasadora dotyczące ewakuacji z Libii. Grupa marka weszła oddzielnie.

Musieli zrobić listę „Drużyny” – to była „Lista Schindlera” wtedy te listę miał zrobić O. Augustyn. Mieli ściągnąć jak najwięcej Polaków przebywających na tamtym terenie, czasu było mało a samolot nie mógł w obecnej sytuacji na nikogo czekać, teraz albo nigdy. I jak mówi Ojciec nie ma przypadków w życiu – otóż jak odwiedzał grupę Marka w ich siedzibie, raz w tygodniu była tam msza św., po której posiedzieli, pogadali, i któregoś dnia stwierdzili, ze chcą  kolędy. „Żarty sobie stroicie – tu w kraju muzułmańskim chcecie kolędy? Tak wszyscy trwali przy swoim”. Tak też było z Bożym Ciałem jedyna procesja w muzułmańskim świecie jak się odbyła była właśnie w  Galagui , wracamy do kolęd – Ojciec miał obrazki i postanowił założyć zeszyt z danymi obdarowanych obrazkami. Trochę to wyglądało na wesoło ale wpisywał ich imiona i nazwiska, adresy zamieszkania i chłopaki nawet dzwonili do rodzin informując, że właśnie w tej chwili mają kolędę – rodziny żartowały czy aby nie są pijani, gdzie mają tam na pustyni?

Na cale szczęście jak się przed ewakuacją okazało Augustyn miał ten zeszyt wraz z laptopem przy sobie, i jak już dotarli do lotniska kazano im zrobić listę – nikt nie miał papieru tylko Ojciec i robił tę nieszczęsna listę. W samolocie ile mogło być miejsc – z setka? Setka miejsc, a nas tylko dwudziestu pomyślał – trzeba czymś zapełnić te listę.

Sytuacja była straszna, wokół kilkadziesiąt tysięcy ludzi, cały czas słychać strzały, Augustyn leżał pod samochodem, a dopiero przestał się bać jak obok siebie dostrzegł kobietę z dwojgiem dzieci. Ona się nie bała o siebie tylko o dzieci trzy – cztero letnie, wtedy odjęło mu strach na pewno na jakiś czas.

Były jeszcze wolne miejsca, 100% pewność że inne samoloty nie przylecą po swoich, trzeba te wolne miejsca zapełnić, lista pisana na kolanie pod samochodem, przynosili różne paszporty – widniały Rumuńskie nazwiska, więc pytali – kto chce jechać? Trzeba zrobić wszystko, żeby samolot był pełny, ale nie wejdzie nikt kto nie będzie na liście. Gdyby wtedy ktoś wpadł na „szatański pomysł” i sprzedawał te miejsca – to zbiłby majątek w tej sytuacji kiedy nie wiadomo było co będzie, sytuacja „żyć albo nie żyć”. Na szczęście takiego pomysłu nie było.

Najpiękniejszy widok Polskiej flagi był w momencie gdy rozpętała się burza, zaczęli strzelać, błyskawice, ulewa, wszyscy upadli na ziemię, krzyki, wrzaski, a przyjaciel naszego Gościa – Piskorek, był bardzo wyskoki wziął flagę i wszedł na płytę lotniska. Wszyscy myśleli, ze mu ‘odwaliło”, a on wszedł w tłum z łopocącą flagą, a on chciał, żeby ktoś tę flagę zobaczył jeszcze i wyłuskał jeszcze dwóch Polaków i dwóch Anglików z tego tłumu. Był bardzo odważny ale mimo wszystko wiele ryzykował.

To był najpiękniejszy moment związany z flagą. Przechodzili przez tłum, zapachy były okropne bo wszyscy stali tam od wielu godzin, nie było toalet, wszystko trwało pięć godzin – a miało trwać dwie, wszyscy przerażeni z powodu długiego czasu, w obawie, ze może samolot odleciał, w końcu już nawet było cztery godziny po czasie.

Gdy dotarli w pobliże Gates, nikogo tam już nie było, samolotu też nie widzieli, po jakimś czasie skierowano ich do autobusu podwożącego pasażerów do samolotu.

Dokładnie sprawdzali listę i jeszcze sprawdzali wszystkim paszporty, Ojcu się przypomniało, że ma wpisane różne rzeczy w paszporcie po arabsku. Raz, ze jest inżynierem jakiegoś petrolu, raz ze był kimś tam innym bo te wizy były takie kombinowane, wszystko na „lewo” i raz, że jest księdzem. Był przerażony, Piskorek stał za nim i zauważył, ze coś się z nim działo. Przecież jak zobaczą to po nim, Piskorek zapytał „ile masz pieniędzy?” „jakieś 800 dolarów”, a ja jakieś 3000, powiedział, że od razu mam dać w „łapę”  – od razu! Nawet się nie zastanawiaj, Augustyn schodził, ale nogi miał z wrażenia sztywne. Dał ten paszport – to było najdłuższe 30 sekund w jego życiu, miał w kieszeni z tyłu te pieniądze ale nie miał siły ich wyjąć. Celnik tak patrzy w ten paszport, patrzy i zamknął i mówi „mija mija”, Augustynowi spadł kamień z serca.

Dotarli do autobusu i wszyscy się cieszą, że jakoś poszło, autobus ruszył i tak kołuje, kołuje po tym lotnisku a wszyscy się śmieją –„ty on nie może tego samolotu znaleźć” – było śmieszne i nie śmieszne.

Ojciec z Piskorkiem usłyszał, ze samolot prawdopodobnie odleciał.

No i autobus zaczął wracać, sytuacja beznadziejna, wszyscy zamarli „wracamy?!” w to piekło z powrotem….

Ludzie się modlili, przeklinali i płakali na przemian – nagle wyjechali z za jakiegoś pawilonu – patrzą przez łzy – jest, samolot jest Rzeczpospolita Polska.

Jak już siedzieli w samolocie to częściowo emocje zaczęły opadać – strasznie tam było. I wrócili szczęśliwie do kraju, do domu. Polaków było tylko dwudziestu, przylecieli też obywatele innych narodowości.

To co Ojcu naprawdę się spodobało to to, że poczuł na własnej skórze co znaczy Unia, Polacy zabierali Holendrów, Holendrzy Polaków itd. Naprawdę czuło się tą jedność.

Już wkrótce III część relacji ze Spotkania z Ojcem Augustynem.

Alina Cygal Sobhi.

Telefon/fax:

91 38 13 547
skype: Biblioteka-Dziwnów


UL. Reymonta 10
72-420 Dziwnów
biblioteka@dziwnow.pl