Warsztaty dla dzieci z pieczenia chleba
Odbyły się dnia 10 Lutego 2020 roku w Marianowie w „Chlebowym Domu”, w malowniczej miejscowości położonej w samym sercu Pojezierza Zachodniopomorskiego.
W programie dzieci wykonały wyroby piekarniczo – ciastkarskie z przygotowanych wcześniej ciast, a po wypieku uczestnicy zabierali je ze sobą do domu, aby pochwalić się rodzicom. Podczas przerw dzieci, korzystały z placu zabaw znajdującego się na terenie Chlebowego Domu.
CO DZIECI ROBIŁY PODCZAS WARSZTATÓW?
- przemiał ziaren zboża żarnami na mąkę,
- zapoznanie się z walorami odżywczymi mąki mielonej żarnami w pieczywie,
- wyrabianie podpłomyków (do spożycia z konfiturą na drugie śniadanie),
- ciasteczka kruche,
- drożdżówki,
- chlebek z makiem o wadze 200g,
- wykład w formie zabawy o rodzajach zbóż, mąki i wyrobach piekarniczych ,
- przejażdżka elektrycznym pojazdem wycieczkowo-spacerowym po okolicy Marianowa (zależne od warunków atmosferycznych),
- poczęstunek pizzą wyrabianą na miejscu.
Atrakcja , którą ucieszyła bardzo dzieci była przejażdżka meleksem po Marianowie.
INFORMACJE I OLEGENDY O MARIANOWIE:
Chlebowy Dom w Marianowie:
Zaprasza do spędzenia cudownych, spokojnych chwil w gospodarstwie agroturystycznym Chlebowy Dom.
Gościniec ten położony jest w malowniczej miejscowości Marianowo, w samym sercu Pojezierza Zachodniopomorskiego.
Gospodarstwo to urzeka pięknym krajobrazem, wzbogaconym o lśniącą taflę pobliskiego jeziora. Agroturystyka jest dziedziną silnie rozwijającą się na całym pojezierzu, a co za tym idzie, także w Marianowie.
Noclegi, imprezy, wypoczynek
Organizujemy warsztaty dla dzieci z pieczenia chleba, przyjęcia, bankiety, konferencje, ogniska integracyjne, spotkania firmowe i zielone szkoły dla dzieci i młodzieży. Zagroda edukacyjna – Szczecin, Stargard. Całość w przyjemnej atmosferze, otoczeniu niepowtarzalnego wiejskiego klimatu i wielu atrakcji takich jak wspólne wypiekanie chleba.
Marianowo, najatrakcyjniejsza miejscowość agroturystyczna gminy, położone jest nad jeziorem Marianowskim, w sercu Pojezierza Zachodniopomorskiego, w dorzeczu rzek: Krąpiel, Krępa, Dołżnica i Pęzinka. Dzięki licznym walorom krajobrazowym, w pełni zasługuje na miano gminy rekreacyjno – wypoczynkowej. Niepowtarzalne zasoby naturalne Marianowa sprawiły, że ok. 75% powierzchni gminy objęte zostało europejskim programem ochronnym NATURA 2000.
W Marianowie znajdują się: ośrodek zdrowia z apteką, poczta, biblioteka, ośrodek kultury, przystanek autobusowy, w sąsiedniej wsi oddalonej o 2 km – kolej, plaża nad jeziorem. W Marianowie podziwiać można zabytek kultury średniowiecznej sięgający 1248r. – klasztor Cystersek oraz kościół z XV w. p. w. Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Marii Panny – Sanktuarium Matki Boskiej Fatimskiej. Warto dodać, że gmina posiada bardzo dobre połączenia komunikacyjne PKS oraz PKP ze Stargardem Szczecińskim umożliwiając dogodną komunikację.
Marianowo – gmina wiejska w północno-zachodniej Polsce, położona w zachodniej części województwa zachodniopomorskiego, w powiecie stargardzkim. Siedzibą gminy jest wieś Marianowo. Miejsce w województwie: powierzchnia 97., ludność 107
LEGENDY ZWIĄZANE Z OKOLICAMI MARIANOWA:
Złote pierścienie z Pęzina
Wiatr szumiał w koronach drzew starego parku otaczającego zamczysko w Pęzinie. Białe mury złociły się w zachodzącym słońcu. Ścieżyną przez park wracała do domu hrabianka Eliza. Bawiła się cały dzień w swoich ulubionych zakątkach wśród drzew, na trawiastych polankach i nad brzegiem malutkiej rzeczki. Zamkowy park był jej najulubieńszym miejscem: miała tu swoich towarzyszy zabaw – skrzaty psotne i wesołe, karzełki które zamieszkiwały dziuple i norki wśród pni. Przynosiła im Eliza smakołyki różne: a to garść rodzynek słodkich, a to ciasta kawał lub kilka soczystych gruszek. Przepadały za nią skrzaty i codziennie rano wypatrywały jej przyjścia, a potem swawoliły cały dzień.
Nikt z dorosłych nie domyślał się, z kim Eliza się bawi, nikomu dziewczynka o karzełkach nie opowiadała.
Aż kiedyś stała się rzecz dziwna. Było to w jasną księżycową noc, gdy Eliza spała w najlepsze. Obudził ją jakiś chrobot obok łóżka, a kiedy spojrzała w tę stronę, ujrzała w poświacie księżycowej maleńkiego skrzata, który niecierpliwie kiwał na nią ręką, mówiąc: «Chodź ze mną!» Hrabianka przestraszyła się nie na żarty i schowała głowę pod poduszkę. Ale znów dobiegł ją szept karzełka: «Chodź ze mną!» Kiedy się jeszcze ociągała, karzełek pociągnął za róg pierzyny i trzeci raz szepnął nagląco: «Chodź ze mną!» Wtedy Eliza podniosła się z łóżka, ogarnęła się nieco i narzuciwszy chustę poszła za skrzatem.
Ten złapał ją za rękę i tajnymi przejściami przez piwnice poprowadził do kościółka, co stał na drugim brzegu rzeczki Krąpieli. Gdy mieli wejść do kościoła, karzełek szepnął: «Na ołtarzu żarzą się węgle w wielkiej misie. Nabierz tych węgielków, ile zdołasz i zanieś do zamku. One przyniosą pomyślność i szczęście twojej rodzinie. Tylko nie oglądaj się za siebie, bo wszystko stracisz!» To mówiąc karzełek znikł.
Gdy Eliza ze strachem wielkim weszła do ciemnego kościoła, zobaczyła na ołtarzu wielką misę, w której żarzyły się węgle. Dziewczynka przemogła strach i nagarnęła ich sporo do chusty, po czym szybko uciekła. Gdy przyszła do domu, opowiedziała rodzicom całą historię i chciała pokazać węgielki. W chuście zamiast nich znalazła trzy piękne, złote pierścienie.
Nastał czas wielkiej pomyślności dla rodu Puttkamerów. Ale jeden z pierścieni kiedyś zaginął. Wkrótce pożar powstał wielki, a w murze zamkowym pojawiła się rysa, której nijak naprawić się nie dało – wciąż na nowo powstawała. Stary Puttkamer, przestraszony, wywiózł pozostałe dwa pierścienie do klasztoru w Marianowie i tam dał je na przechowanie. Ale nie wydały mu się bezpieczne w klasztorze, przywiózł je więc z powrotem do Pęzina i kazał zamurować w grubych ścianach zamku, gdzie tkwią do dzisiaj.
Opr. Monika Wiśniewska „Legendy Pomorskie. Ocalić od zapomnienia” Szczecin 2003
Gdy się Chrystus rodzi… cód narodzin w Marianowie
Znów zima… Znów sypnęło śniegiem, wiatry hulały polami i drzewa łamały się pod naporem białego puchu. Jedyne, co tę zimę znośną czyniło, to niezbyt srogi mróz i częste długotrwałe odwilże. Wtedy ludziom jakoś lżej robiło się na sercu, bo po prawdzie żyć było ciężko. Nastał czas wojny trzydziestoletniej: raz hordy żołdaków cesarskich, raz szwedzkich ciągnęły przez miasta i wsie plądrując wszystko. Ostatnią kromkę chleba porywali, ostatnią krowinę z obory lub wieprzka z chlewa wywlekali. Nie było co do ust włożyć, nędza straszna zapanowała w kraju, groził głód powszechny. A do tego wybuchały pożary: żołdacy bezkarnie, dla zabawy podpalali domostwa. Wiele mieszkańców uchodziło do Szczecina, mniemając, że tam łacniej się przed gwałtem obronią.
Najgorzej to chyba było w Stargardzie, tam bowiem dowódca cesarski bez litości kazał spalić wszystkie domy na podgrodziu, by mieć wolne pole do obstrzału nadciągających wojsk szwedzkich. Lament okrutny się podniósł, bo ludzie tracili dach nad głową – wszystko, co im pozostało. Gdzie iść, gdzie znaleźć kąt, by skołataną głowę złożyć – rozpaczali.
Lamentowała także Helka. Ta młoda kobieta siedziała na pniu, tuląc tobołek nieduży, w który parę szmatek uratowanych z pożogi zawinęła. Biadała bezgłośnie, tylko łzy ciurkiem po policzkach płynące dłonią ocierała. Oto samiutka została, bo męża Szwedzi zabrali do pomocy przy koniach. Biedna, zupełnie nie wiedziała, co z sobą zrobić. Brzemienna była i rychło porodu się spodziewała, a po chałupie została tylko kupka zgliszczy. Płacz serdeczny przyniósł nieco ulgi. Zaczęła rozmyślać, co dalej czynić. W Stargardzie nie miała nikogo, kto by ją przygarnął. Postanowiła więc ruszyć do siostry, która w małej wioseczce pod Chociwlem w ojcowej chałupie mieszkała. Na pewno nie odmówi schronienia brzemiennej siostrze.
Ruszyła Helka w drogę, polecając się opiece Bożej Matki, która też tak wędrowała, brzemienną będąc. Szła Helka i szła. Coraz ciężej jej było. Czasem ktoś ją kawałek podwiózł, czasem schroniła się w jakiejś chałupie, a potem dalej brnęła przez śnieg i wiatr. Wypatrywała znajomej wioski, ale wszędzie tylko biało i biało. Znienacka chwyciły ją bóle. I Helka przeraziła się nie na żarty. Czyżby poród się już zaczął? Tu, w śniegu i pustce? Co robić? Cierpiała bardzo, rozpaczliwie rozglądając się za jakąś ludzką sadybą. Do siostry nie dojdzie, poród już się zaczął. Nagle w świetle gasnącego dnia Helka dostrzegła w kotlince za wzgórzem jakieś domostwo wielkie. Resztą sił powlokła się tam i wtedy spostrzegła, że to klasztor w Marianowie. Przychodziła tu kiedyś z ojcowego domu po leki, bo zakonnice nalewki różne i maści robiły, chorych leczyły. Zakołatała do furty i legła w śniegu, bo znów ją straszliwe boleści chwyciły. Zaczęła jęczeć i krzyczeć. Wnet siostry ciężarną kobietę do ciepłej izby wniosły – czas był po temu najwyższy. Ledwo Helka na łóżku legła, gdy dzieciątko się urodziło, chłopczyk maleńki, różowiutki, z czarną czuprynką.
Siostry zawołały z radością: «Toż to wigilia Bożego Narodzenia dzisiaj! I do nas dzieciąteczko zawitało, jak ongiś Chrystus w Betlejem człowiekiem się narodził, chwała Ci, Panie! Dzięki Ci, Najwyższy, że w naszym klasztorze przeżyłyśmy cud narodzenia!». Zgodnym chórem zanuciły dzieciątku kolędy. Helka szczęśliwa na swego synka spoglądała, czuła, jak jej dusza wraz z zakonnicami śpiewa «Gdy się Chrystus rodzi…» Chłopczykowi nadano imię Marian i kiedy Helka wydobrzała, zawieziono ją do siostry, która z radością ją i jej synka przygarnęła.
Opr. Monika Wiśniewska „Legendy Pomorskie. Ocalić od zapomnienia” Szczecin 2003
Diabelski dąb z Marianowa:
Lato było upalne jak rzadko kiedy. Słoneczny żar lał się z nieba i wysuszał wszystko wokół – owoce w sadach, warzywa w ogrodach. Na pastwiskach miast soczystej trawy bydło skubało suche badyle i głodne wracało do obór. Ludzie umęczeni upałem załamywali ręce bezradnie nad niedolą swoją i tych bydlątek domowych. Na noc wynoszono posłania do sadów, pod drzewa, bo nie sposób było usnąć w dusznych izbach. I tak męczyli się ludziska w tym skwarze i daremnie wyglądali deszczu i ochłody.
Także w klasztorze w Marianowie nie lepiej się działo. Siostrzyczki znużone ponad miarę upałem wychodziły z dusznych, klasztornych izdebek i zbierały się na modlitwy w klasztornym ogrodzie. Ale cóż to był, pożal się Boże za ogród. Drzewka nieduże, dopiero co sadzone po zeszłorocznym pożarze co część klasztoru i ogród strawił, niewiele dawały cienia. Rozpięto płachty między drzewami, by choć trochę osłonić się przed słońcem, ale i tak gorąco dawało się we znaki. Gdy podrzemywały po modlitwach, odezwała się ksieni klasztoru siostra Genowefa: „Ach, cóż bym dała, by w naszym ogrodzie spocząć, pod którym wszystkie byśmy cień i ochłodę znalazły! Takie wielkie dęby rosną w mojej dalekiej północnej ojczyźnie!”.
A diabeł kręcił się w pobliżu klasztoru, zawsze łasy na ludzkie dusze, łakomy szczególnie na zakonne duszyczki – najsmaczniejszy kąsek. Gdy usłyszał słowa ksieni Genowefy, w mig się znalazł w klasztornym ogrodzie i kłaniając się nisko, rzekł uniżonym głosem: „O dostojna Pani! Rzeknij słowo, a przyniosę ci z twej północnej ojczyzny najpiękniejszy dąb, jaki sobie tylko wymarzysz!” Ksieni Genowefa i siostrzyczki przestraszyły się srodze, ale ten odezwał się ponownie słodkim głosem: „Nie bójcie się, ja naprawdę ten dąb przyniosę, by swoim cieniem przyniósł wam wszystkim ulgę. Niech mi tylko ksieni Genowefa zapisze swą duszę, a przed wieczornym dzwonieniem dąb ten będzie rósł w waszym ogrodzie!”.
Nikt nie uwierzył w zapewnienia Kusego, dlatego też ksieni Genowefa bez obawy swą duszę diabłu zapisała, wierząc, że nie zdoła on swej obietnicy spełnić. A diabeł poleciał z furkotem po ten dąb do północnej krainy. Siostrzyczki czekały zaciekawione co z tego wyniknie, co niektóre rychło trwoga ogarnęła, że może jednak szatan swej obietnicy dotrzyma. Także i ksieni Genowefa zatrwożyła się poniewczasie. A tu nagle przybiegł pastuszek Janek i krzyknął, że pali się chałupa w przyklasztornej osadzie.
Natychmiast zaczęto dzwonić na trwogę i ludzie zbiegli się do pożaru, by ratować co się da. A właśnie wracał diabeł z dębem. Gdy usłyszał dzwonienie pomyślał, że się spóźnił i prasnął wściekły drzewem o ziemię tak mocno, że dąb wbił się głęboko w glebę, diabeł zaś zgrzytając zębiskami odleciał z niczym. Dąb nie usechł, lecz korzeniami z głębi ziemi czerpiąc wilgoć rósł zdrowo przez długie, długie lata. Nazywano go diabelskim
Opr. Monika Wiśniewska „Legendy Pomorskie. Ocalić od zapomnienia” Szczecin 2003
Hrabianka Magdalena ze Skalina:
Znów wstał ponury, jesienny dzień. Zimna wilgoć wciskała się w każdy zakamarek, zaglądała do obór i stodół. Ludzie bez potrzeby nosa z izby nie wyściubiali na to zimnisko obrzydłe i natrętne. Nawet psy pochowały się po budach i tylko niekiedy poszczekiwały na znak, że pilnują dobytku. W domach, przy ciepłym piecu darto pierze, łuskano fasolę i groch, a starsze niewiasty swetry na drutach robiły, też rękawice ciepłe i skarpety grube na zimowe mrozy. Mężczyźni zaś naprawiali uprząż i narzędzia. Wykonywano więc to wszystko, na co latem czasu nie było.
I tak mijał dzień za dniem – po prostu beznadzieja. We dworze, co się na krańcu wsi rozłożył, też było cicho, lecz cichością przytulną i ciepłą. Chwilami dobiegały dźwięki fortepianu, melodie skoczne, to znów smętne rozsypywały się po pokojach jak perełki i wyganiały precz smętek jesiennego dnia. To grała hrabianka Magdalena. Żywa to była nad wyraz dziewczyna złotowłosa, o modrych oczach i zawsze chętnych do śmiechu ustach. I jej smętnie było i nieswojo pośród tych mgieł burych i wilgotnych, lecz przepędzała je grą na swoim ukochanym fortepianie. Wraz z melodią unosiła się hen, daleko do słonecznej Italii, dokąd ją w zeszłym roku rodzice zabrali. Ach, kiedyż znowu skowronek nad polami zanuci, kiedyż znowu w krzakach bzu słowik zaśpiewa?
No i tak żyli sobie w tej wiosce Skalin – ci po domkach małych i ci we dworze bogatym. Aż kiedyś nadeszła naprawdę wielka bieda: wybuchła zaraza zła i obrzydliwa. Ludzie dostawali gorączki wysokiej, wrzody ich obsypywały, słabli i z łóżek się nie podnosili. Zaraza nie szczędziła i dzieci, a rozszerzała się błyskawicznie i wnet domu nie było, gdzie by ktoś nie chorzał. Na ludzi strach padł wielki, bo lekarstwa na tę niemoc nie znali, a chorzy coraz słabsi się stawali, kilku staruszków nawet już pomarło. W rozpaczy wielkiej wysłano sołtysa do dworu z prośbą o ratunek. Starsi państwo nie bardzo wiedzieli, co robić, zastanawiali się nawet, czy by przed zarazą nie uciec do krewnych. Ale wtedy niespodziewanie dla wszystkich rozbudził się duch bojowy w hrabiance Magdalenie. Rzekła stanowczo: „Nie wolno nam uciekać, gdy tam leżą ludzie bardzo chorzy i od nas oczekujący pomocy!” Zawstydzili się rodzice swej strachliwości i dali wolną rękę Magdalenie. Ta zaś z energią, której nikt by się po młodej dziewczynie nie spodziewał, zabrała się do dzieła. Sprowadziła kilku medyków ze Szczecina, by leczyli chorych, siostry zakonne z żeńskiego klasztoru w Marianowie, by pielęgnowały ludzi. Sama też nie szczędziła sił i zajmowała się chorymi, nie bacząc, czy to byli bogaci gospodarze, czy robotnicy rolni jej ojca. Mówiła, że w chorobie wszyscy są równi, na równi cierpią i na równi umierają. Walczono z zarazą długo, bo uporczywa była i nie chciała ustąpić, aż wreszcie powoli zaczęła folgować, wypędzona lekami i staranną opieką sióstr i samej Magdaleny. Nie mówiła o tym Magdalena nikomu, ale na leczenie i leki konieczne oddała swój posag, uważając, że pieniądze są po to, by ratować ludzi i pomoc im nieść. No i nareszcie odetchnęli ludziska. Gromadnie do dworu przychodzili, by przede wszystkim hrabiance Magdalenie dziękować. Bez jej bezgranicznie ofiarnej pomocy na pewno zaraza wiele by ofiar skosiła, wiele by mogił przybyło na przykościelnym cmentarzu. Wnet też zebrali się u sołtysa gospodarze i uradzili, że trzeba tę wdzięczność uwiecznić dla przyszłych pokoleń. I tak oto ufundowano witraż, na którym Pan Jezus błogosławi Magdalenie za jej czyny miłosierne.
I znów minęło wiele lat. Wicher historii przeleciał po pomorskiej ziemi, a witraż w skalińskim kościele wciąż przypomina o dobrej Magdalenie.
Opr. Monika Wiśniewska „Legendy Pomorskie. Ocalić od zapomnienia” Szczecin 2003
Wolde Albrechts:
Wolde Albrechts (nazwana później „Grubą” Wolde Albrechts) to zielarka, która 28 lipca została 1619r została aresztowana. 18 sierpnia została oskarżona o czary i kontakty seksualne z diabłem. Podczas procesu , na torturach wyznała, iż wspólnie z Sydonią von Bork i z pomocą diabła uśmierciły marianowskiego pastora i furtiana.
Inne źródło podaje, że proces o czary na wtenczas już chorej psychicznie (bądź przez mniszki z Marianowa nazwanej ułomną) Wolde odbył się w lipcu 1619 roku.
W pobliżu Marianowa, nieopodal wsi Wierzchowo, znajduje się Diabelska Góra. Podobno na jej szczycie, 9 października 1619r. żywcem spłonęła na stosie Wolde Albrechts z Brzeziny.
Jedno z oskarżeń przeciwko Sydoni mówi, że zmusiła Wolde by ta za pomocą czarów dowiedziała się o jej przyszłości.
Wolde Albrechts zarabiała na życiu poprzez wróżbiarstwo (przepowiadanie przyszłości) i żebractwo po tym jak straciła swoją pozycję w Marianowie po śmierci von Hechthausen.
Co więcej, w młodości podróżowała z „cyganami”, była znana z kilku niestabilnych kontaktów seksualnych oraz będąc niezamężną posiadała nieślubne dziecko. Dorotha von Stettin przekonała swoją współlokatorkę z Marianowa Anne von Apenbrug do potwierdzenie jej historii.
Według współczesnego prawa „Constitutio Criminalis Carolina” dwóch naocznych światków jest wystarczających do skazania i ukarania Sydoni von Borcke i Wolde Albrecht. Jednakże Anna von Apenbrug wycofała się ze swoich zeznań gdy miała powtórzyć je pod przysięgą.
Rozprawa odbywała się w Szczecinie i była bardzo dobrze udokumentowana. Ponad 1,000 oryginalnych stron znajduje się w państwowym archiwum w Greifswald (Rep 40 II Nr.37 Bd.I-III)
Autor: Daniel Pałys – legendy.fstargard.pl
Zapakowane chlebki i inne cukiernicze wypieki wraz z nami pojechały do Dziwnowa.