Autorka Monika Sawicka w swej najnowszej książce Siedem kolorów tęczy rozlicza się z przeszłością i zarazem pisze życiorys, według którego sama chciałaby żyć. Daje Czytelnikowi dwie książki w jednej, dwie mogłoby się wydawać różne historie, ale spięte klamrą, mające wspólny mianownik.
PORTRET WŁASNY AUTORKI:
Wzrost: 162 cm w porywach do 170 , w zależności od wysokości obcasa. Podejrzewam, że na starość się skurczę do 158 cm.Szpilki w tym wieku wykluczam.
Waga: aż mnie korci, żeby napisać: ciężka. Jestem spokojna o swoją przyszłość w przypadku wojny- zapasy tkanki tłuszczowej spokojnie pozwolą mi przetrwać najcięższe chwile.
Wymiary: 90x 60x 90. Oczywiście tylko w marzeniach. Generalnie jednak jestem dość proporcjonalna. A czasami nawet bardzo.
Oczy: krowie. Nie ukrywam, że oczy się Panu Bogu najlepiej udały- ogromne, niebiesko-szare, a jak się wkurzę to są stalowe. Rzęsy też niezłe- jak je umaluję to sięgają do dolnej linii brwi.
Usta- nie wyglądam jak Angelina Joli, ale źle nie jest. W sam raz.
Rysy twarzy- regularne, choć “zrobiłabym ” sobie efektowne kości policzkowe.
Znaki szczególne- tatuaż w pewnym miejscu, do którego dostęp mają tylko wybrańcy.Konkretnie jeden.
Włosy– własne. Naturalny kolor- ciemny blond. Decyzją własną jasny blond z dodatkami. Długość- odpowiednia.
Podsumowanie: jaką mnie Panie Boże stworzyłeś, taką mnie masz. Ewentualne reklamacje do Św. Piotra lub moich Rodziców.
Silna wewnętrzna potrzeba pchnęła mnie do wzbogacenia się o nowy obrazek. Piękny.
Jestem dzieckiem grzechu. Grzechu zaniedbania w nauce do egzaminu z Zobowiązań na III roku Prawa na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Łódzkiego.
Jestem dzieckiem owego grzechu choć sama siebie wolę nazywać owocem miłości milicjanta i niedoszłej prawniczki.
Mama studiów nie skończyła, gdyż byłam bardzo absorbującym dzieckiem. Mój żywot byłby krótki , gdyby nie heroiczny czyn tatusia, który uratował mnie przed śmiercią z rąk mamy. Darłam się tak głośno i tak długo, że mama uciekła się do próby usiłowania zabójstwa za pomocą poduszki.
Jako córka milicjanta całkiem zdrowa na umyśle być nie mogę i nie jestem. Jako nastolatka słuchałam Anny Jantar , Ireny Santor, nuciłam pod nosem Jerzego Połomskiego, gdy w tym samym czasie moi rówieśnicy słuchali Lady Pank, Oddziału Zamkniętego i Budki Suflera.
Książki czytałam w takim tempie, że mama nie nadążała mi ich kupować. Gdy miałam lat 13 miałam już za sobą „Medaliony” Zofii Nałkowskiej oraz większość pozycji o Holocauście.
Gdy już do końca utwierdziłam się w swojej nienormalności, postanowiłam postawić kropkę nad i , i zostać aktorką albo patologiem.
Gdy okryłam, że muszę posiąść wiedzę z zakresu biologii , chemii itp., porzuciłam nieprzemyślaną decyzję krojenia nieboszczyków i skupiłam się na aktorstwie.
Tu stanął mi na drodze zgryz i zakończyłam karierę aktorską, zanim zaczęłam o niej poważnie myśleć.
Okres sielanki trwał do matury . Później wyszłam za mąż, do tej pory nie wróciłam.